wtorek, 28 lutego 2017

"Dobroć nieznajomych" Katrina Kittle

"Dobroć nieznajomych" Katrina Kittle, Tyt. oryg. The Kindness of Strangers, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 512

Czasami wybieram powieści według pory roku - jesienią i zimą dobre kryminały, latem lekkie powieści młodzieżowe. Jednak niezależnie od tego jaki mamy czas - nigdy nie odmówię dobrej powieści obyczajowej. Szczególnie takiej z dreszczykiem czy nutą tajemnicy w tle. 

Powieść Katrina Kittle miała w sobie urok, od pierwszego słowa, jaki o niej przeczytałam. Przeważnie biorę w ciemno książki, które czytam i nie sugeruję się opisem na okładce, ale zdarza mi się przeczytać co mogę znaleźć wewnątrz. Przyznaję - w przypadku tej historii opis jest naprawdę kuszący. Kto nie ma ochoty zajrzeć od kuchni w życie rodziny, która w dodatku skrywa jakiś naprawdę ważny sekret? Tak właśnie tworzy się dobre historie: wodzące czytelnika za nos niemal do ostatniej strony.

Wyobraźcie sobie, że Wasze życie rozpada się na kawałki w jednym momencie. Dzięki temu postawicie się w roli głównej bohaterki, Sarah Laden, która w młodym wieku została wdową z dwójką małych chłopców. Trudno wobec takiego dramatu utrzymać rodzinę w całości, szczególnie gdy każdy przeżywa to na swój sposób. A postrzeganie rozgrywanych wydarzeń jest rewelacyjnie przedstawione z perspektywy trzech bohaterów - dzięki temu nic nam nie umyka i cały czas jesteśmy w centrum najważniejszych wydarzeń. Musicie też wiedzieć, że to nie jest historia o śmierci głowy rodziny - to tylko wątek poboczny, który wprowadza czytelnika do bardziej dramatycznego świata przyjaciółki Sarah. 

Kobieta bierze pod opiekę Jordana, kolegę swojego syna i chłopca, który przeżył prawdziwą tragedię. To wielki czyn ze strony Sarah, bo nie ma łatwego życia a jednak decyduje się jeszcze na to, by odbudować pozorne szczęście dziecku, które zostało naprawdę mocno pokrzywdzone. Za sprawą nowego gościa w domu wychodzą na jaw co raz bardziej niepokojące fakty, które zaskakują nie tylko samych bohaterów, ale i samego czytelnika, który z nerwów obgryza paznokcie i sam nie wie co myśleć o całej tej sytuacji. Katrina Kittle potrafi wprawić w osłupienie bardzo realną historią, która na przykładzie mocno zarysowanych bohaterów pokazuje, że podobna sytuacja mogłaby przydarzyć się każdemu z nas. A to w tym wszystkim jest chyba najstraszniejsze.

Powieść "Dobroć nieznajomych" ma wiele twarzy - z jednej strony to bardzo dobrze nakreślona historia obyczajowa, od której nie można się oderwać. Z drugiej natomiast to przestroga na przyszłość, by pamiętać o tym, że dobroć wobec innych może do nas wrócić w zupełnie zaskakującej formie. Temat trudny, bo kto nie boi się czytać o molestowaniu seksualnym? Nie mniej jednak jest to książka wzruszająca i piekielnie prawdziwa, która aż pęka od nadmiaru przeróżnych emocji - strachu, wrogości, gniewu i przemożnej nadziei, że wszystko jednak dobrze się ułoży.

poniedziałek, 27 lutego 2017

"Gwiazdy nad Oktober Bend" Glenda Millard

"Gwiazdy nad Oktober Bend" Glenda Millard, Tyt. oryg. The Stars at Oktober Bend, Wyd. Dreams, Str. 256


"jestem alice
wciąż jestem alice
nie mniej
nie więcej
po prostu inna
alice."

"Gwiazdy nad Oktober Bend" to powieść w pełni należąca do Alice - głównej bohaterki, która charakteryzuje się czymś zaskakującym: swoją innością. Nikt nie ma ochoty na znajomość z dziewczyną, bo nikt nie ma ochoty na to by choć spróbować ją zrozumieć. To bolesne obserwować ludzką obojętność i wręcz apatię kierowaną do innej osoby i nie mieć możliwości jakoś na nich wpłynąć. Dziewczyna nie pragnie niczego innego jak odrobiny zrozumienia ze strony swoich rówieśników i normalności - która pozwoliłaby nie wyróżniać się z tłumu i być tak jak każdy inny nastolatek. Alice jest bohaterką nietypową i to przede wszystkim ta cecha sprawiła, że bardzo ją polubiłam - jej inność w dobrym znaczeniu tego słowa, która jednak nie została doceniona przez jej rówieśników. Rozdziały, które otrzymała w książce są najlepszą częścią: pokręcone, bez znaków interpunkcyjnych, z haiku niemal na każdej stronie - to wszystko zbudowało przede mną postać dziewczyny o wielkim sercu i jeszcze większej duszy.

Nie jest to na pewno powieść typowa. Od razu przestrzegam, że jeśli podejdziecie do niej właśnie z takim nastawieniem, możecie się rozczarować. Ta historia nie przypomina innych powieści, jest trochę poetycka, kwiecista, chaotyczna, ale jednocześnie łatwa do interpretacji. Równoważnikiem dla rozdziałów Alice jest narracja Manny'ego, chłopaka który chociaż sam ma na swoim koncie masę życiowych nieszczęść jako jedyny próbuje rozgryźć i zrozumieć dziewczynę. Pasują do siebie idealnie - on zagubiony, a jednak próbujący łapać ulotne chwile szczęścia, ona - zamknięta, wycofana, a jednak z wielkim sercem. Trudno mi pojąć ogrom tych postaci, które właściwie nie wyróżniły się niczym szczególnym, ale na bazie całej fabuły przedstawiły się jako wyjątkowe, idealne do wyciągnięcia wniosków i chwili refleksji nad ich postaciami.

Nić porozumienia jaka rodzi się pomiędzy Alice i Manny'm to bardzo silne, wyjątkowe uczucie, którego do końca nie potrafię zinterpretować. Znacie ten stan pomiędzy miłością a szczerą przyjaźnią, taką bez słów, która wszystko rozumie? To chyba właśnie takie uczucie połączyło tych dwoje w sposób absolutnie nierozerwalny i bardzo piękny. Jestem pod wielkim wrażeniem, bo powieść nie liczy sobie zbyt wiele stron i nim się obejrzałam - dobiegła do końca, a jednak w tym czasie zdążyła polubić tą dwójkę i mocno zaangażować się w ich życie. 

Książka napisana wyjątkowym stylem wzbudza mnóstwo emocji. Glenda Millard jest tego dobrym przykładem, bo zaledwie jednym zdaniem potrafiła wzbudzić mój zachwyt, szczerą radość czy niemalże stan wywołujący łzy. Autorka napisała piękną, poruszającą powieść o bólu w świecie, który jest bardzo okrutny wobec zwykłych nastolatków. To niestety przytłaczający element fabuły - wszechobecny smutek, niemal namacalny, jakby bohaterom nie miało prawa przydarzyć się nic dobrego. Brakowało mi tutaj choćby kilku radosnych wydarzeń, które zrównoważyłyby same tragedie. Bez wątpienia "Gwiazdy nad Oktober Bend" to powieść, która każe na moment przystopować i zastanowić się nad pojęciem niepełnosprawności. Oraz akceptacji wobec takiego stanu. Uczy, intryguje, daje do myślenia i przede wszystkim - czaruje, swoją wyjątkowością i ukrytym pięknem.

niedziela, 26 lutego 2017

"Piasek Raszida" Brandon Sanderson

"Piasek Raszida" Brandon Sanderson, Tyt. oryg. Alcatraz Versus the Evil Librarians, Wyd. Iuvi, Str. 312

"Wewnątrz było pełno dinozaurów. Prawdziwych, żywych, poruszających się dinozaurów. Jeden z nich mi pomachał.
- O - powiedziałem wreszcie - to wszystko? Bałem się, że może tu być coś dziwnego."

Alcatraz Smedry ma w życiu sporego pecha jak na swoje trzynaście lat. Wędrując od rodziny do rodziny, nigdzie nie może zagrzać miejsca. W dodatku ma tendencje do psucia wszystkiego co wpadnie w jego ręce i pakowania się w kłopoty. Więc nikogo już nie powinno dziwić, gdy przez zupełny przypadek pali kuchnię swoich zastępczych rodziców. To przełamuje czarę goryczy i oznacza jedno - ponowną adopcję. Ale w drzwiach domu zamiast kuratora pojawia się staruszek, przedstawiający się jako dziadek Alcatraza z przestrogą, by strzec odziedziczonego po zmarłych rodzicach woreczka z piaskiem. Tylko, że ten zaginął...

Tak, fabuła przypomina trochę pokręconą powieść przygodową. I przede wszystkim przedstawia bibliotekarzy w zupełnie nowym - ba! - złym świetle. A przyznaję, że to naprawdę pomysłowe, bo kto by pomyślał, że ze strony bibliotekarzy może grozić komuś wielkie niebezpieczeństwo? To nie koniec zaskakujących motywów tej krótkiej historii, bo autor wcale nie czuł się w obowiązku stawiania swojego bohatera w pozytywnym świetle. Zrobił z niego postać fatalną, totalną ofiarę losu, która nie radzi sobie z niczym. A przecież zawsze mamy idealizację głównych bohaterów, więc jak tak można? Okazuje się, że wcale nie jest to takie trudne a Brandon Sanderson ma wielki dystans do swoich historii oraz szczere poczucie humoru. Zaowocowało to w zaskakującą powieść, ale w najlepszym znaczeniu tego słowa.

Myślę, że największą przyjemność z lektury będzie miała młodzież, a nawet jeszcze młodsi czytelnicy. Seria zachwyci na pewno nie jedną osobę, bo i ja sama przyznaję, że chociaż z wiekiem nie kwalifikuję się do grupy docelowej - doceniam wszystkie atuty tej lektury i nie dostrzegam w zasadzie żadnych minusów. A nawet jestem zadowolona z grafik podpierających fabułę - ładnie się komponują i pobudzają wyobraźnię.

Autor jest niezwykle pomysłowy i widać to nie tylko w tej serii, ale i cyklu, który przecież stał się serią uwielbianą przez czytelników na całym świecie ("Ostatnie imperium"). Przyznaję, że sama nie znam tej serii, ale jeśli jest ona dopracowana i pomysłowa tak jak pierwszy tom cyklu Alcatraz kontra Bibliotekarze, będę musiała się nią bliżej zainteresować. Bo tak naprawdę to podstawowy atut tej serii: pomysłowość. Autor wyszedł jakby na przekór wszystkim znanym nam do tej pory powieściom przygodowo-fantastycznym kierowanym do młodzieży i poprzekręcał wszystko co możliwe: bibliotekarzy osadził w roli tych złych, głównego bohatera zmienił w osobowość sarkastyczną, niechlujną i psującą wszystko co wpadnie w niej ręce (ale przy tym zaskakująco zabawną!) choć przecież tak naprawdę to jeszcze dziecko. I jest w tym wszystkim jakiś urok, bo wciągnęłam się w historię i chętnie poznam kolejny tom serii.

Takiej książki jeszcze nie czytałam i jestem pewna, że także Was zaskoczy. Wiem, że pojawią się słowa sprzeciwu: powieść dla dzieci, nic ciekawego, nie dla mnie - a ja Was proszę, dajcie jej szansę. Owszem, nie jest to historia szczególna, nie niesie ze sobą żadnego przesłania cz morału, ale za to prowadzi do jednej podstawowej  wartości: dobrej zabawy, której tutaj na pewno nie zabraknie. 

sobota, 25 lutego 2017

"Całkiem obcy człowiek" Rebecca Stead

"Całkiem obcy człowiek" Rebecca Stead, Tyt. oryg. Goodbye Stranger, Wyd. Iuvi, Str. 328

"Tak czy siak - szepnął Sherm - ludzie cały czas coś udają."

Rebecca Stead napisała powieść dla młodzieży opartą na zasadach przyjaźni. Trzy dziewczyny - Bridge, Tabithy i Emily ustanowiły w dzieciństwie tylko jedną zasadę: żadnych kłótni. Kierują się nią także dziś, w nastoletnim życiu, które jak wiadomo niesie ze sobą tyle samo dobrych momentów, co niepowodzeń. Trzymają się jednak razem i starają się wspólnie rozwiązywać problemy jednocześnie tworząc ładną definicję przyjaźni: ponad wszystko.

To nie jest tak, że przyjaźń musi być idealna, a dziewczyny właśnie to potwierdzają. Każda z nich jest inna i kieruje się w życiu różnymi zasadami. To urozmaicenie w fabule, bo autorka stworzyła trzy żywioły o różnych osobowościach - każda z nich spodoba się innemu czytelnikowi a utożsamienie się z jakąś bohaterką jest jeszcze łatwiejsze. Wszystkie trzy weszły na drogę, która pomoże zdefiniować im w pełni swoją osobowość oraz wybrać pomysł na siebie w przyszłości. To zaskakujące, jak wiele może wydarzyć się w takim prostym życiu, ale nie mogę przez to powiedzieć, że nudziłam się z dziewczynami. Emily mierzy się z konsekwencjami nieprzemyślanego czynu. Bridge marzy o spotkaniu wielkiej miłości, która pomoże jej zrozumieć dlaczego wciąż żyje, chociaż uczestniczyła w tragicznym wypadku. Tabithy kieruje się ściśle ustalonymi zasadami młodej kobiety, która chętnie służy pomocą, ale nie zawsze jej to wychodzi. 

Ile bohaterek - tyle wątków, albo i jeszcze więcej. To bardzo prosta książka jeśli chodzi o styl, nastawienie, czy same przygody bohaterek. Jednak niesie ze sobą ciekawe przesłanie - miłość nie zawsze idzie w parze z przyjaźnią, ale można ją łatwo zweryfikować przez błędy, które popełniamy. A które są nam wybaczane właśnie przez przyjaciół. Bez wątpienia to mądra książka, bardzo lekka, przyjemna, a jednak wartościowa. To spory atut, bo skierowana jest przede wszystkim do młodzieży, która łatwo znajdzie swoją ulubioną postać i będzie podążała jej tropem.

Nie wiem co myśleć o tej historii, bo pierwszy rzut oka na opis kazał mi zakwalifikować ją do typowych powieści młodzieżowych. A wcale tak nie jest. Zgoda, grupa docelowa na pewno znajdzie w niej więcej ciekawych motywów niż dojrzały czytelnik, ale to nie oznacza, że ten drugi będzie się gorzej bawił podczas lektury. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie że to powieść dla każdego - rodziców i ich dzieci, bo świetnie pokazuje proste wartości z naprawdę szczerą definicją: miłość, przyjaźń i nawet kłamstwo. A ku uciesze czytelników szukających nie tylko dobrej lektury, ale i nuty tajemnicy autorka zaserwowała coś wartego uwagi - rozdziały przeplatające się z podstawową fabułą, zatytułowane "Walentynki" i wprowadzające nowy wątek: intrygującej tajemnicy zwieńczonej całkiem niezłym finałem.

"Całkiem obcy człowiek" to niepozorna powieść, ale z dobrą historią. Jest w tej książce wszystko co istotne: ciekawi bohaterowie w niczym nie odbiegający od normalnych nastolatków, problemy życia codziennego i humor, potrzebny do rozładowania sytuacji w czasie konfliktów. Innymi słowy: można nie tylko wyciągnąć z niej wartości, ale przy tym szczerze się pośmiać. Jestem mile zaskoczona historią napisaną przez autorkę i liczę na więcej podobnych powieści.

piątek, 24 lutego 2017

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa" Kirsty Moseley

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa" Kirsty Moseley, Tyt. oryg. Fighting to Be Free, Wyd. Harper Collins, Str. 384

"- Ellie?
- Tak, Jamie? - Odsunęła się ode mnie, udając, że nie wie, o co zamierzam spytać.
-Czy chcesz mieć mnie na wyłączność?"

Kirsty Moseley wraz ze swoimi powieściami mocno wchodzi do świata NA/YA i choć trzyma się typowych schematów gatunku - potrafi zauroczyć czytelnika swoim stylem oraz pomysłem na fabułę. Spotkałam się z nią przy powieści "Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno", która z jednej strony była miłą czytelniczą przygodą, a z drugiej zapowiedzią na coś znacznie lepszego. W kolejnej książce autorki ta zapowiedź nie jest już obietnicą a realizacją planów i przyznaję - wypadło to naprawdę dobrze, bo "Chłopak, który chciał zacząć od nowa" jest znacznie lepszą historią.

To pierwsza część cyklu Fighting to Be Free co trochę odstrasza, bo nie każdy lubi bawić się w serie. Dobrze było czytać pierwszą książkę autorki, ale jeśli powstałaby kontynuacja, nie jestem pewna czy zdecydowałabym się na nią. W przypadku tej nowej historii jest trochę inaczej, bo chociaż wolę zdecydowanie powieści w jednym tomie, to z przyjemnością dam szansę kolejnym książką. Duży wpływ na moją decyzję ma sama autorka - jej lekkość pisania, łatwość kreowania rzeczywistych bohaterów i historia z życia wzięta, to coś co kusi, o czym chce się czytać. Moseley widocznie poprawiła się ze swoim stylem i to znacznie, widać że się rozwija co cieszy mnie ogromnie, bo oznacza to tylko jedno - lepsze historie z tomu na tom.

Fabuła - schematyczna, niestety. To minus tej powieści, ale możemy go bardzo łatwo przeistoczyć w atut: jeśli przymkniecie oko na typowe dla gatunku nawiązania do trudnej przeszłości zauważycie, że jest w tej historii coś jeszcze. Oparta na typowych punktach wytycznych dla New Adult pokazuje, że gatunek nie charakteryzuje się wyłącznie romansem (tutaj - świetnym!), ale daje trochę do myślenia, a przecież o to tutaj chodzi prawda? Biorąc do ręki książkę młodzieżową zawsze liczę się z tym, że być może będzie podobna do tych jakie poznałam już wcześniej. Ale jeśli da mi do myślenia, jeśli zmusi mnie do zatrzymania się nad fabułą chwilę dłużej niż dla samej historii - ja to kupuję i czuję się w pełni usatysfakcjonowana. 

Dużym plusem jest też sama zdolność Moseley do kreowania bohaterów rzeczywistych, realnych, przyziemnych jak każdy człowiek, a jednak trochę odrealnionych, by wyróżnić ich z tłumu. Ładnie się to komponuje z normalną historią - przepełnioną bólem, problemami, masą sprzecznych emocji, ale jednak taką, w której mógłby się znaleźć każdy z nas. Jamie i Ellie to postacie, które prowadzą czytelnika przez swoją historię w dwojaki sposób: Jamie jak można się domyślić ma swoje za uszami, a kryminalna przeszłość mocno namiesza nam w fabule. I chociaż przedstawiony jest jako złodziejaszek samochodów, któremu podwinęła się noga, to jego postać intryguje i ciekawi, czego nie mogę do końca powiedzieć o Ellie - okazała się miłą, sympatyczną dziewczyną, ale to tyle. Nie mogłam kompletnie zrozumieć jej podejścia do całej sprawy, gdzie najpierw nie było mowy o związku, a kiedy jednak zmieniła zdanie: wciąż coś jej nie pasowało. Przyznaję, nie zgrałam się z jej postacią, ale to nie tak, że była zła. Po prostu nie kupiłam jej zasad życiowych.

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa" to początek ciekawej serii. Ma swoje plusy, ma swoje minusy, ale czyta się naprawdę przyjemnie i przede wszystkim - szybko. Jeden wieczór na pewno wystarczy na poznanie losów Jamiego i Ellie, więc to może świadczyć tylko o jednym: czyta się z dużym zaangażowaniem i przyjemnością. W dodatku widać, że autorka ma pomysł na siebie i swoje dalsze powieści, więc nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na drugi tom serii, który na pewno przeczytam.

czwartek, 23 lutego 2017

"Caraval. Chłopak, który smakował jak północ" Stephanie Garber

"Caraval. Chłopak, który smakował jak północ" Stephanie Garber, Tyt. oryg. Caraval, Wyd. OMGBooks, Str. 415

"Każdy posiada moc kształtowania tego, co nadejdzie, jeśli tylko zdobędzie się na odwagę by walczyć o to, na czym mu zależy."

Czy piękna okładka zawsze zapowiada równie piękne wnętrze? Nie zawsze. Jednak w przypadku tej historii połączenie okazało się idealne.

Zapowiedź spełnienia jednego życzenia jest dla Scarlett i Telli bodźcem do działania. Wychowane na maleńkiej wyspie przez ojca, który zawsze liczył się wyłącznie ze sobą, chcą uciec od okrucieństwa i sterowania ich życiem. Gdy przychodzi zaproszenie do Caravalu, tajemniczej gry w której stawką jest wygranie spełnienia życzenia, dziewczyny nie wahają się. Z nadzieją na udział w ceremonii jako goście honorowi samego mistrza Legendy siostry liczą, że wyprawa pozwoli im wyrwać się spod ramion apodyktycznego ojca. 

Pomysł na fabułę to połączenie pokręconej wizji powieści dystopijnej z wizją rozgrywek na miarę "Igrzysk śmierci". Nie jest to może kluczowe porównanie pod względem fabuły, ale na pewno dobrego wykonania i rozegrania poszczególnych wydarzeń. Główne bohaterki marzą o tym, by uwolnić się z sideł ojca i zrobią wszystko co w ich mocy, by zakończyć swoją udrękę. Nie podejrzewają tylko, że zaproszenie na ceremonię jest również rozpoczęciem gry. Więc gdy Scarlett pojmuje, że uprowadzenie Telli to wstęp do rozgrywek, nie waha się ani chwili. Chwała jej za to, bo choć obie dziewczyny zjednały sobie moją sympatię niemal od razu, to przyznaję, że właśnie postać Scarlett najbardziej skupiła na sobie moją uwagę. Okazała się dziewczyną niezwykle silną, odważną i pewną siebie w tym co robi, choć przebija się przez to wszystko przerażenie związane z kolejnymi wyzwaniami. Przeczuwałam, że to będzie dobrze wykreowana postać i nie zawiodłam się w najmniejszym stopniu.

Autorka wciągnęła mnie w niesamowicie pokręcony świat Caravalu, tajemniczy, magiczny i bardzo, bardzo kuszący. Doroczna gra, obiecująca wyjątkową nagrodę, wiąże się z walką nie tylko na poszczególnych poziomach, ale wprowadza też motyw pozorów, które igrają sobie nie tylko z samymi uczestnikami, ale i z czytelnikiem, wodząc go za nos i nie pozwalając na szybkie rozwiązanie zagadki. A tam, gdzie nic nie jest do końca takie, na jakie wygląda - pojawia się magia, która wprowadza największy zamęt i cudowny klimat baśni. Choć przyznaję, że nie jest to na pewno książka oczywista i obawiam się, że nie każdemu przypadną do gustu nietypowe metafory. Jest ich w tej powieści mnóstwo, ale to one budują cały jej urok, więc nie wyobrażam sobie, by mogło ich zabraknąć. Wyobraźcie sobie na przykład "podejrzliwość o barwie szałwii" - niemożliwe, prawda? Taka jest właśnie ta książka: na pierwszy rzut oka zupełnie nieoczywista. Ale gdy już wejdziecie do świata Caravalu - wszystko zrozumiecie.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tej powieści, to przebijające się przez pomysłowość elementy debiutu. Autorka jak na mój gust zbyt wiele razy powtarzała imię głównej bohaterki i zapominała o stosowaniu synonimów. To widoczne, ale nie na tyle, by zaważyło na wyjątkowości tej powieści. Jestem zachwycona i przede wszystkim zaintrygowana tym, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. A Wy? Jesteście gotowi do udziału w grze?

środa, 22 lutego 2017

"Taniec wdowca" Rick Riordan

"Taniec wdowca" Rick Riordan, Tyt. oryg. The Widower's Two-Step, Wyd. Galeria Książki, Str. 464

"Są takie dni, kiedy człowiek nie może się opędzić od innych."

Ostatnio mam szczęście do rozpoczynania serii sensacyjno-kryminalnych od pierwszego tomu. Staram się je sukcesywnie kontynuować, a najczęściej sięgam właśnie po te, które znam od samego początku. Nie ma jednak co się oszukiwać - po kolejny tom przygód Tresa sięgnęłabym bez względu na kolejność. Jednak w tym cyklu pojawił się jak na razie dopiero drugi tom, ale ja już tęsknię za kolejnymi przygodami bohatera.

Nie czytałam młodzieżowej serii Riordana i mogę tylko polegać na opiniach innych, że napisał ją naprawdę dobrze. Dla mnie jednak ważniejszy jest ten cykl - kryminalny, bez żadnych nawiązani do fantastyki. I - nie często to wspominam - uwielbiam autora za kreację głównego bohatera. Zazwyczaj jest to dla mnie najmniej ciekawy motyw w powieściach tego gatunku, ale Tres jest tak pokręcony, dziwny i nieoczywisty, że mogłabym czytać o jego perypetiach i czytać - po części przez wzgląd na jego naprawdę ciekawą kreację, a po części dla samego szczerego poczucia humoru wywołanego jego osobą i komizmem sytuacji. Dlatego rozumiem dlaczego autor stał się jednym z ulubionych autorów czytelników - bez wątpienia ma talent do kreowania indywidualnych postaci, o specyficznym sposobie bycia i potwierdził to w kontynuacji przygód Tresa. A przecież takich bohaterów ceni się najbardziej.

Kolejna część niesie ze sobą jeszcze więcej przygód. Nie ma mowy tutaj o monotonii, nudzie czy przestoju w fabule. Nie ma nawet na to czasu, bo jeśli można byłoby chwilę odpocząć od wydarzeń w których akcja pędzi na złamanie karku, to Tres pakuje się w kolejne kłopoty (przez przypadek oczywiście) i przez to prowokuje kolejne akcje. Obecnie stara się zdobyć licencję prywatnego detektywa, żeby jego działania można śmiało nazywać profesjonalnymi. Jednak nie jest to łatwe, kiedy problemy same się proszą o ich rozwiązanie. Brakuje mu wyłącznie kilku godzin praktyki do zatwierdzenia licencji, ale kiedy jego zadanie zmienia się w problem dla policji Tres nie zamierza się wycofać. Jakim prawem ktoś strzela do jego obserwowanej kobiety? I dlaczego wszystko skupia się na Mirandzie Daniels, piosenkarce która najwyraźniej ma coś do ukrycia?

Bez wątpienia Rick Riordan ma pomysł na swój cykl. Co rusz popycha głównego bohatera w sidła przestępczych machlojek, zdrady, knowań, śmierci i generalnie wszelkich możliwych problemów, których detektyw bez licencji powinien wystrzegać się jak ognia. Szczególnie taki, któremu brakuje kondycji i pomysłu na siebie. A jednak na bazie tego wszystkiego autor wzniósł niebanalny cykl kryminalny, który fabułą przypomina najlepsze powieści tego gatunku i gna na złamanie karku z akcją, która wprowadza co raz to nowsze i pokręcone wątki. A przez to od tej książki nie da się oderwać.

Tres Navarre sypie żartami z rękawa, rozbawia czytelnika niemal do łez, przekonuje do siebie sarkazmem i stylem bycia, a na końcu wrzuca w wir wielkiej, niebezpiecznej przygody. Jestem pod wrażeniem, bo autor posunął się o krok dalej i nie tylko utrzymał poziom pierwszej części, ale pozostawił po sobie obietnicę na jeszcze lepszą kontynuację. Mam nadzieję, że pojawi się już niebawem, bo przy tych książkach nie da się nudzić a fabuła wciąga jak narkotyk. Polecam!

wtorek, 21 lutego 2017

"Tłumacząc Hannah" Ronaldo Wrobel

"Tłumacząc Hannah" Ronaldo Wrobel, Tyt. oryg. Traduzindo Hannah, Wyd. Bukowy Las, Str. 234

Przenieśmy się na moment do lat 30. XXw. Inne zasady, inne wartości moralne, czasy zupełnie inne niż te, które mamy obecnie. Max Kutner, pochodzący z Polski szewc, otrzymuje pracę, która ma swoje dobre strony. Choć tak naprawdę niesie ze sobą niebezpieczeństwo, o którym główny bohater przekona się już niebawem.

Osadzenie fabuły w przeszłych czasach, szczególnie tych, które znane są nam najlepiej z licznych powieści czy nawet filmów to ryzykowny ruch. Jeśli nie zna się konkretnych zasad rządzących ówczesnymi społecznościami, możemy przekłamać fakty. Możemy też je pominąć, żeby stworzyć klimat przeszłości, a jednocześnie nie zagłębiać się za mocno w panujące reguły. Taki krok ku swojej powieści wybrał autor i niestety nie wyszło mu to na dobre. Przede wszystkim popełnił jeden podstawowy błąd - prześlizgnął się po temacie, gdy ten okazał się jednym z najciekawszych momentów w fabule. Czasy w okolicach II wojny światowej są ostatnio tematem na topie, a i ja chętnie zagłębiam się w takie historie, by móc poznać perspektywę z każdej możliwej strony. Tutaj otrzymałam zapowiedź wojny widzianej ze strony Brazylijczyków, ale w rezultacie motyw potrzebny był wyłącznie do tego, by zapoczątkować pracę Maxa i wyjaśnić dlaczego musiał czytać cudzą korespondencję. Szkoda, bo można było zagłębić się w temat i oprzeć fabułę na wojennym tle. Niestety - mała wzmianka nie okazała się dla mnie wystarczająca.

Jednak, żeby nie wspominać o tych mniej ciekawych aspektach powieści - przyznaję - sam pomysł na fabułę okazał się bardzo ciekawy. Max Kutner podejmuje się cenzury korespondencji narzuconej w Brazylii, by uciec od komunistycznego spisku i odnaleźć szpiegów czy sabotażystów. Z jednej strony: ruch bardzo przemyślany, ale z drugiej - kto nie miałby oporów przed czytaniem cudzej korespondencji? Powieść opiera się na tej drugiej kwestii, zasadzie moralnej, którą przyszło złamać Maxowi. Nie jestem przekonana do jego postaci, nie polubiłam go na początku powieści i nie zmieniło się to pod koniec, bo jak na mój gust wydał się całkiem nijaką postacią. Jednak tłumacząc z jidysz na portugalski listy żydowskich imigrantów odnalazł listy Hannah. Tutaj też rozpoczęła się ta ciekawsza wersja historii - pomijając oczywiście samą ciekawską naturę głównego bohatera. Co prawda do tej pory wykonywał swoją pracę na chłodno i nie angażował się szczególnie w żaden tłumaczony list, ale przeszłość jaką ma za sobą zaczęła ujawniać się w momencie poznania listów kobiety. Hannah snuje swoją opowieść w epistolarnej formie kierowanej do siostry i robi to zaskakująco ciekawie. 

Styl autora ma swoje dobre i złe strony. Na przykładzie postaci Hannah widać, że gdyby tylko chciał, mógłby napisać powieść bardzo emocjonującą. Postać kobiety łatwo trafia do czytelnika, a jej historia jest na tyle ciekawa i tajemnicza, że chce się odkrywać jej sekret krok po kroku. Jednak to jedyne dobre strony historii, bo reszta jest tylko tłem: wiele momentów częściej nudzi niż ciekawi, a cała fabuła wypada blado na tle obietnic tego, co mogliśmy otrzymać. Żałuję, bo potencjał bije z każdej strony i aż prosi, żeby go wykorzystać. Nie mniej byłabym niesprawiedliwa skreślając tą historię całkowicie - nie jest ona idealna, ale listy w rękach Maxa nabrały mocy i to zminimalizowało błędy.

Patrząc z dystansem na całą powieść, przyznaję: tylko listy Hannah wzbudziły moje zainteresowanie. "Tłumacząc Hannah" to lektura, która wymaga dopracowania, bo warunki do bycia dobrą powieścią ma naprawdę dobre. Niestety autor pokpił sprawę i nie zaangażował się w pisaną historię na tyle, by skupić całą uwagę czytelnika. Atuty fabuły zostały wymieszane z widocznymi negatywami, ale mimo wszystko nie żałuję czasu poświęconego tej powieści. Wybór lektury pozostawiam Wam. Dacie jej szansę?

poniedziałek, 20 lutego 2017

"Kolejny rozdział" Agata Kołakowska

"Kolejny rozdział" Agata Kołakowska, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 

A gdyby tak ktoś napisał powieś o naszym życiu? Wysyłał do nas w rozdziałach urywki powieści fabularnej przypominającej dokładnie to, co robiliśmy w ostatnim casie? A na domiar złego przewidywał przyszłość? 

Tak właśnie zapowiada się fabuła najnowszej powieści Agaty Kołakowskiej. Przyznaję, że wizja jest przerażająca (choć powieść to lekka komedia), bo ja z reguły nie lubię, gdy ktoś wie o mnie zbyt dużo. Więc gdy postawiłam się na miejscu głównego bohatera przede wszystkim poczułam złość - jak to jest, że ktoś wchodzi bezczelnie w jego życie i drwi sobie w głos? Tym bardziej, że Maciej Tarski to redaktor w wydawnictwie, więc zna się na rzeczy i początkowo myśli, że to kolejna książka proponowana przez debiutującego autora. Tylko, że autor podpisuje się XYZ i woli rozkładać swoją historię na pojedyncze rozdziały. Można zwariować!

Fabuła fantastycznie oddaje odczucia głównego bohatera - zmieniają się one jak w kalejdoskopie, od zaciekawienia do zdenerwowania. Nie wie kompletnie co ma na myśli tajemniczy autor, który najwyraźniej świetnie się bawi i nie zamierza przestać. Oczywiście musicie pamiętać, że wszystko utrzymane jest w atmosferze dobrej zabawy i autorka postawiła przede wszystkim na subtelną komedią obyczajową i powieść nie ma tutaj nic wspólnego z dreszczowcem czy thrillerem. Humor utrzymuje się w powietrzu przez wiele stron i bawi czytelnika nie tylko samym pomysłem na fabułę, ale i miotaniem się głównych postaci, szczególnie gdy do Macieja dołącza Kalina - powieściopisarka, która na początku staje się główną podejrzaną.

"Kolejny rozdział" to subtelna komedia pomyłek, gdzie na każdym kroku mamy kilku podejrzanych, ale nikt naprawdę nie wie o co chodzi w sprawie. Maciej i Kalina na własną rękę prowadzą śledztwo i próbują rozgryźć tożsamość tajemniczego autora, ale on nic sobie z tego nie robi i przepowiada ich kolejne kroki. Czyżby był jasnowidzem? Można zatrzymać się na chwilę przy wszystkich podejrzanych i pośmiać się z niepoprawnych detektywów, ale nie mogę pominąć, że książka niesie też ze sobą pewne przesłanie - czasami obca osoba wie o nas zdecydowanie za dużo i ujawnia sekrety, które nie powinny wychodzić na światło dnia. Jak zatem radzić sobie z tym, co tak usilnie staraliśmy się ukryć? Składając powieść rozdział po rozdziale, Kalina i Maciej zaczynają rozumieć sens słów autora. Tylko czy nie jest już na to za późno?

Agata Kołakowska ma lekkie pióro i przez to jej książki łatwo trafiają w gusta czytelnika. Pisze powieści obyczajowe z łatwością i swobodą, co udowodniła w swojej najnowszej lekturze. Nie da się nudzić czytając "Kolejny rozdział", bo jest się za bardzo zaaferowanym próbą rozpracowania przewodniej tajemnicy. Przy takich książkach można się zrelaksować i odpłynąć na kilka godzin - polecam!

niedziela, 19 lutego 2017

"Już mnie nie oszukasz" Harlan Coben

"Już mnie nie oszukasz" Harlan Coben, Tyt. oryg. Fool me once, Wyd. Albatros, Str. 414

"Wszystkie historie miłosne kończą się tragedią."

Harlan Coben to mój mistrz. Od wielu lat tylko to nazwisko przychodzi mi do głowy, gdy ktoś prosi mnie o polecenie dobrego kryminału, sensacji czy thrillera. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by jego powieści mnie zawiodły. Niezależnie od tego czy sięgałam po lektury serii z Myronem Bolitarem, czy pojedyncze powieści - zawsze doskonale się bawiłam. Więc możecie sobie wyobrazić jak wielkie były moje oczekiwania wobec jego najnowszej powieści.

Zaczęło się tak jak u Cobena - ze stonowanym przytupem, gdzie akcja już na wstępie obiecuje dobrą historię, nawet trochę drastyczną, ale jednak bez dramatyzmu. Chodzi o to, by zachęcić czytelnika po to, by sięgał po więcej i więcej, a co za tym idzie - przerzucał stronę za stroną. Tylko ten autor to potrafi: kończyć jeden rozdział tak, że nie można odłożyć lektury bez znajomości kolejnego. Inaczej fabuła nie może wyjść z głowy, bo rodzi się mnóstwo zapytań, niewyjaśnionych kwestii i ślepych zaułków - a można to wszystko poskładać w całość dopiero, gdy przeczytamy ostatnią stronę. Tak, bez dwóch zdań Harlan Coben doskonale wie jak pisać i jego najnowsza książka jest tego doskonałym przykładem.

Zazwyczaj autor sięga po męskich bohaterów swojej powieści, ale to nie oznacza, że nie potrafi kreować postaci kobiet. Właśnie w "Już mnie nie oszukasz" postawił na damski punkt widzenia w postaci Mayi Burkett, piekielnie inteligentnej kobiety, która stanowi wzór do naśladowania - nie boi się igrać z niebezpieczeństwem, jeśli w grę wchodzi bezpieczeństwo jej rodziny. Jest silna, odważna, wiarygodna w tym co robi i przede wszystkim - ma na głowie błędy z przeszłości, które nie dają o sobie zapomnieć. Maya jest byłą oficer sił specjalnych, która powraca do domu z misji w Iraku. I choć widziała wiele złego, a wizje zamordowanych ludzi nie chcą wyjść z jej głowy, to śmierć męża i siostry stają jej na drodze do normalnego życia.

Coben jest mistrzem sensacji, który miesza w to wszystko pędzącą akcję, wielowątkową fabułę i wątek dobrze rozbudowanego kryminału. Uwielbiam go za łączenie stylów z finezją i pomysłowością, która nigdy nie zawodzi. Dlatego, gdy jego bohaterka pewnego dnia widzi na filmie z domowej kamery jak jej córeczka bawi się z ojcem - wiedziałam, że Maya nie zwariowała. Joe, jej mąż, został zamordowany niespełna dwa tygodnie wcześniej na jej oczach, więc pojawia się pytanie jak to możliwe, że film z kamery zarejestrował jego obecność. Autor wie jak skutecznie namieszać czytelnikowi w głowie i nie zawaha się przed sięgnięciem po każde możliwe rozwiązanie. Spychając wydarzenia na karb zaburzeń psychicznych głównej bohaterki, która przecież wiele ostatnio przeszła, podsuwa bardzo proste rozwiązanie. Idąc po sznurku do kłębka sama miałam własne przypuszczenia co do wyjaśnienia całej sytuacji, ale sięgając raz za razem do przeszłości główne bohaterki, która - by móc poznać prawdę - musi zmierzyć się z murem wspomnień, zaczęłam wątpić w swoją teorię. I słusznie, bo Harlan Coben zaryzykował odważne rozwiązanie swojej powieści i w pełni to kupuję. Takiego finału mogłam spodziewać się tylko po nim!

Thriller psychologiczny, pędząca sensacja, wielowątkowy kryminał - bez analizy ciał (to nie w stylu Cobena), a z nawiązaniem do wątku psychologicznego postaci. Innymi słowy: powieść jedyna w swoim rodzaju. Harlan Coben po raz kolejny wyprowadził mnie z licznych ślepych zaułków w finał, jakiego się nie spodziewałam, a sama fabuła oczarowała mnie każdą kolejną stroną. To jedna z lepszych, o ile nie najlepsza powieść w dorobku autora. Klasa sama w sobie!

http://www.wydawnictwoalbatros.com/

sobota, 18 lutego 2017

Przedpremierowo: "Aleja starych topoli. Tom 1 i 2" Agnieszka Janiszewska


"Aleja starych topoli. Tom 1" Agnieszka Janiszewska, Wyd. Novae Res, Str. 342
"Aleja starych topoli. Tom 2" Agnieszka Janiszewska, Wyd. Novae Res, Str. 338
PREMIERA: 15 marca 2017r.

Dzisiaj wyjątkowo przychodzę do Was z recenzją dwóch książek z serii w jednym poście. Nietypowo, bo zazwyczaj staram się przekazywać Wam opinie na temat danej serii indywidualnie do każdego tomu, ale tym razem nie mogę rozdzielić tych dwóch powieści, bo według mnie - to po prostu jedna historia. Przyznaję, że pierwsza seria autorki ("Szepty i tajemnice") zaciekawiła mnie opisem fabuły, ale w przypływie masy obowiązków nie zdecydowałam się na lekturę. Dzisiaj zaczynam tego żałować, bo jeśli ta seria była napisana z taką precyzją jak powyższa "Aleja starych topoli" przeszła obok mnie naprawdę dobra historia. 

Książka została zamknięta w dwóch tomach, bo opisuje wielopokoleniową rodzinę, przez co dwie części ładnie rozdzielają stare pokolenie i młode. To dobre posunięcie, bo można dzięki temu wybrać tą część, której bohaterowie inspirują nas bardziej, ale myślę (idąc tropem własnego doświadczenia), że nie zatrzymacie się tylko na jednej części. Po prostu się nie da, bo to historia pouczająca, wielowymiarowa, wciągająca na całego, tak że nie ma się najmniejszej ochoty szybko opuszczać bohaterów. Wydaje się, że to niepozorna historia z gatunku obyczajowego, która zainteresuje tylko fanów tych powieści, ale w połączeniu z dobrze nakreślonym wątkiem psychologicznym wciąga jak dobry kryminał, czaruje jak powieść o miłości i intryguje, tak jak każda historia powinna.

Sagi rodzinne to jeden z moich ulubionych motywów przewodnich. Mogłabym je czytać bez końca, bo lubię żyć życiem bohaterów, dzielić ich troski i radości. Dlatego zdecydowałam się na lekturę najnowszej książki Agnieszki Janiszewskiej. Pierwsze co urzekło mnie  w tej historii to niebanalny klimat, który przypominał mi powieści ze szkolnej ławki ("Nad Niemnem", "Lalkę"). Wiem, że to porównanie może Was trochę odstraszyć, a bardzo bym tego nie chciała. To nie jest powieść, która będzie Was męczyć jak znienawidzone szkolne lektury i na pewno nie znudzi Was do szpiku kości. Ona po prostu Was oczaruje, tak jak mnie oczarowała - swoim klimatem opowieści z dawnych czasów, w której rządziły ludzkie dramaty, a plotkom i utyskiwaniu na innych nie było końca.

Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw - z jednej strony poznałam pamiętnik Klary, która została tym samym zaangażowana do roli głównej bohaterki, a z drugiej strony poznałam trzecioosobową narrację przekazującą aktualne wydarzenia. I o ile pamiętnik Klary był mocno nacechowany osobistymi emocjami, o tyle druga narracja przypominała mi bardziej przeciek z opowieści postronnych plotkar, które wiedzą najlepiej jak powinno się żyć. To bardzo dobra relacja - pomogła mi wejrzeć w głąb psychiki wszystkich bohaterów i trochę poszperać im w głowach. Szczególnie, że fabuła dotyka dość kontrowersyjnego posunięcia - Ewa zostaje wydana za starszego od siebie o dwadzieścia lat małżonka swojej starszej siostry. Co więc spowodowało taką decyzję jej ojca? Majątek Andrzeja? Bo przecież nie jego kiepska reputacja? Ta decyzja rozpoczyna szereg wydarzeń, wrzuca w wir sekretów i tajemnic, które kontynuowane są razem z drugim tomem serii i młodszym pokoleniem. 

"Aleja starych topoli" to seria idealna dla tych, którzy poszukują wielowymiarowych, plastycznych i naprawdę wciągających powieści obyczajowych z dużą domieszką wątku psychologicznego. Agnieszka Janiszewska pozwoliła mi spojrzeć w głąb ludzkich myśli, które nie zawsze okazywały się warte uwagi, ale zawsze pozwalały wyciągnąć odpowiednie wnioski. Seria, oparta na zasadzie długiej historii wielopokoleniowej okazała się doskonałą lekturą na długie wieczory i żałuję, że tak szybko dobiegła końca. Nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do pierwszego cyklu autorki. A tymczasem, polecam Wam gorąco oba tomy - są nierozłączne, co sami zrozumiecie już po kilku stronach pierwszego tomu.

piątek, 17 lutego 2017

"Gdy mrok zapada" Jørn Lier Horst

"Gdy mrok zapada" Jørn Lier Horst, Tyt. oryg. Når det mørkner, Wyd. Smak Słowa, Str. 199

"Podobało mu się stawianie tych drobnych kroczków, które stopniowo zbliżały go do odpowiedzi. Zupełnie jak prawdziwe śledztwo."

Powieści Horsta wydawane są u nas w dość zaskakującej kolejności, bynajmniej nie chronologicznej. A jako, że autor pisze bardzo sympatyczny cykl kryminałów w roli głównej z Williamem Wistingiem żałuję, że nie mogę rozpocząć tej historii od pierwszego tomu. Dla mnie motyw prywatnego życia detektywa/policjanta cyklu jest kluczem do tego czy będę kontynuowała czytanie kolejnych tomów. Tak się jednak złożyło, że zaczęłam swoją przygodę z Wistingiem od dziesiątego tomu serii i starszy pan przypadł mi do gustu na tyle, że chętnie sięgam po wszystkie tomy książek Horsta, przymykając oko na kolejność wydawania.

"Gdy mrok zapada" to jedenasty tom serii, ale bardzo niepozorny - liczy sobie zaledwie dwieście strony, na których akcja jak to w przypadku Horsta rozwija się ze strony na stronę.  Jednak jest to chyba najistotniejsza część cyklu jaka wpadła mi w ręce, ponieważ sięga do roku 1983, gdzie pojawił się młody William i natrafiając na stare, zabytkowe auto podziurawione kulami rozpoczął swoje pierwsze śledztwo. Ta przyjemna podróż w czasie przybliżyła mi postać policjanta za jego lat młodości i pierwszych kroków zawodowej kariery. Tym samym fabuła zmieniła trochę moje postrzeganie Williamia, który wcześniej malował mi się jako pewny siebie, może nawet trochę nieobliczalny człowiek, który rozwiąże każdą zagadkę. Okazało się, że on także był kiedyś nowicjuszem, który nie wiedział co ze sobą zrobić i dział kryminalistyki śledczej był dla niego czarną magią. Tak właśnie poznałam nowe oblicze jednej z ciekawszych postaci w świecie literatury kryminalnej. 

Jørn Lier Horst tworzy swoją serię w doskonałym, norweskim klimacie, który idealnie wpasował się w rozgrywane wydarzenia. Tym razem nie otrzymałam skomplikowanej fabuły, bo jako prequel książka ta ma za zadanie przybliżyć postać Wistinga od strony jego natury i talentu śledczego. Nie mniej bawiłam się doskonale śledząc jego pierwsze kroki w nowym świecie. William zostaje odsunięty od śledztwa, bo starsi stażem koledzy z pracy nie mieli potrzeby dopuszczać go do śledztwa. A jednak za sprawą przyjacielskiej przysługi odnalazł nowy trop, którym zaczął podążać i mógł utrzeć nosa wszystkim tym, którzy myśleli, że są lepsi od niego. Tak właśnie narodziła się jego legenda.

W tej powieści cofamy się trzydzieści trzy lata wstecz, gdzie wszystko z perspektywy głównego bohatera wydaje się nowe i nawet trochę przytłaczające. Czytelnik na własnej skórze odczuwa jak to jest zaangażować się w policyjne śledztwo i sama przekonałam się, że nie łatwo jest rozgryźć coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się śledztwem bez żadnego konkretnego punktu zaczepienia. Przyznaję, że tak jak pozostali, na moment zwątpiłam w młodego Williama. To doskonała zabawa, pomysł i ukłon w stronę fanów serii - "Gdy mrok zapada" wyjaśnia zapomniane kwestie, przywołuje postać bohatera, którego znamy i cenimy i wciąż cieszy dopracowaniem oraz widocznym talentem autora.

czwartek, 16 lutego 2017

"Niepiękna" Madeline Sheehan

"Niepiękna" Madeline Sheehan, Tyt. oryg. Unbeautifully, Wyd. Czwarta Strona, Str. 374

"- Szczęśliwa - dokończyłam bez tchu. Byłam tak podekscytowana, że omal nie wyszłam z siebie."

Danny i Ripper nigdy nie spodziewali się, że ich drogi przetną się w tak zaskakującym miejscu. Oboje doskonale wiedzieli do czego zostali powołani i znali własne priorytety, więc nikt nie przypuszczał, że jedno spotkanie wywróci ich świat do góry nogami. Ale uczucie jakie rodzi się między nimi nie ma nic wspólnego z subtelną miłością, która rozczula serce. To seria niefortunnych wydarzeń, która rozkłada na łopatki i zagrzewa o boju. Łącząca tych dwoje więź przypomina walkę na śmierć i życie, w której nie ma wygranych ani przegranych. Tylko czy to możliwe? 

Sheehan napisała powieść, która wzbudziła wiele kontrowersji. Z jednej strony "Niepokorna", czyli pierwszy tom cyklu wywołał burzę pozytywnych opinii, ale z drugiej pojawiły się też słowa oburzenia. Wcale się nie dziwię, bo to historia tylko dla wybranych. Drugi tom jest dokładnie taki sam, co śmiało mogę przedstawić jako znak rozpoznawczy twórczości autorki - powołuje ona do życia bardzo dynamicznych bohaterów, porywczych, żywiołowych, którzy nie boją się ostrych słów i jeszcze ostrzejszych czynów. Może budzić to wiele sprzecznych emocji - z jednej strony nie można oderwać się od losów bohaterów, ale z drugiej jednak ma się świadomość, że całość mocno balansuje na granicy dobrego smaku.

Niewątpliwie to dobrze przemyślana historia. Podobnie jak pierwsza powieść wprowadza nas do świata motocyklowych gangów, w których członkowie mają sobie wiele do zarzucenia i gdy przychodzi do konfrontacji dwóch drużyn - lepiej nie stać im na drodze. To brutalny świat ludzi, którzy żyją nim od zawsze i dlatego dobrze się w nim odnajdują. Danny ze swoją słodyczą burzy mury tego schematu i próbuje wykluczyć się z gangu, choć to trudne zadanie, gdy ma się za ojca samego przywódcę. Gdy na jej drodze pojawia się Ripper, trudno powiedzieć czy to szczęście czy tylko pechowe zrządzenie losu. Ich relacja w żaden sposób nie przypomina uroczego, nastoletniego zauroczenia, bo jest dokładnie taka sama jak świat w jakim funkcjonują - porywcza i budząca zgorszenie. A jednak wciąż ma się ochotę na więcej.

Seria Madeline Sheehan wywołuje pożar, który ugasić może tylko kolejna porcja przygód bohaterów. Jest w tej historii coś takiego, co nie pozwala jej odłożyć choćby na minutę, jakby od tego zależało nasze życie. A przecież tak nie powinno być, bo to książka idąca ramię w ramie ze zgorszeniem. Nie ma co ukrywać - to bardzo niegrzeczna historia i mam wrażenie, że to dopiero początek. Autorka fantastycznie zakończyła wątek dwójki bohaterów z pierwszego tomu i tym samym pokazała, że ma pomysł na swoje historie. Więc pozostaje pytanie - czym zaskoczy nas w kolejnym tomie?

środa, 15 lutego 2017

"Soraya" Meltem Yilmaz

"Soraya" Meltem Yilmaz, Tyt. oryg. Soraya, Wyd. Marginesy, Str. 232

Świat idzie naprzód. Ludzie są bardziej świadomi i częściej domagają się swoich praw. Obecnie mamy sytuację poza granicami taką, która potrafi zmrozić krew w żyłach ludzkim okrucieństwem. I choć nie zawsze mamy możliwość pomóc poszkodowanym, przede wszystkim możemy zrobić coś naprawdę istotnego - poszerzać swoją wiedzę i nie pozostawać obojętnym na krzywdę. Dlatego powstaje co raz więcej powieści uświadamiających nam jak wygląda sytuacja daleko, gdzie nasz wzrok nie sięga. A gdzie cierpią ludzie i zmagają się z problemami, które nigdy nie powinny mieć racji bytu.

Od niedawna próbuję swoich sił w literaturze przewodzącej syryjskim klimatom, wojnie w Turcji, arabskim porwaniom i podobnym im historiom. Zbyt dużo mówi się dookoła o tych problemach, by móc przechodzić obok nich obojętnie. Tak właśnie trafiłam na powieść "Soraya" - wyjątkową, zaskakującą powieść przypominającą streszczenie najważniejszych chwil z życiu zwykłej kobiety, której przyszło żyć w miejscu o zupełnie innych zasadach społecznych niż te, które znam.

Tytułowa bohaterka - Soraya - to młoda kobieta, niespełna dwudziestoletnia, której niespodziewanie świat wywrócił się do góry nogami. W wyniku wojny wraz z rodziną musiała uciekać z Syrii i trafiła do obozu w Turcji, a tam poznała prawdziwą definicję głodu i ubóstwa. Przykład jej postaci udowodnił mi jak łatwo można stracić grunt pod nogami i znaleźć się w sytuacji niemal bez wyjścia. Obóz dla uchodźców okazał się dla Sorayi i jej rodziny wielką lekcją pokory i przetrwania, bo dziewczyna znalazła tam okrucieństwo i bezgraniczną obojętność, która przecież nie powinna mieć miejsca wśród ludzi, którzy doświadczyli na własnej skórze smaku wojennych konsekwencji. Kompletnie nie potrafię zrozumieć społeczeństwa w jakim przyszło żyć dziewczynie - ludzie szukali własnego szczęścia, spokojnego miejsca do spania i życia z dnia na dzień, ale kosztem innych, bez żadnych skrupułów. To straszne jak łatwo wychodzi na jaw prawdziwa natura człowieka - tego bezwzględnego, który nie cofnie się przed niczym, sprzeda kobietę i odda ją za marne grosze by przeżyć kolejny dzień.

"Soraya" jest powieścią fabularną, a jednak opartą na prawdziwych wydarzeniach. Być może dlatego trafiła do mnie mocniej, niż przypuszczałam. Pomijam sam fakt twórczości autorki, która chociaż zadebiutowała, pokazała się z najlepszej strony - barwny język, ciekawe opisy, wiarygodni bohaterowie. Liczy się tutaj sama historia, przejmująca, rzeczywista, która fantastycznie pokazuje w trochę ponad dwustu stronach najistotniejszą część życia głównej bohaterki, która zdecydowała się na małżeństwo dla pieniędzy, by uciec z niedoli i wybawić od okrutnego losu swoich rodziców, którzy właściwie nie zasługiwali na poświęcenie córki. Jej ojciec wykazał się przezornością i znalazł rozwiązanie dla swojej córki, ale trudno mi powiedzieć czy było to z miłości, czy kierowało nim poczucie niechybnej śmierci przez swój kaleki stan. Matka z kolei doprowadzała mnie do szału swoją obojętnością na los własnej rodziny: straciła w skutek wojny syna, ale zapomniała przy tym, że wielka tragedia dotknęła całą rodzinę. Więc jak sami widzicie - to bardzo emocjonalna powieść, wsiąkająca czytelnikowi do krwi i pobudzająca go do przeżywania życia Sorayi na własnej skórze.

To dobra książka, choć bardzo krótka. Wystarczył jeden wieczór żebym poznała losy syryjskiej kobiety pozostawionej samej sobie, która przeszła daleką drogę: odnaleziona w gruzach swojego domu, sprzedana dla obecnego mężczyzny, pokochała życie jakie dostała z mężem, który okazał się zaskakująco dobry choć przez kilka chwil. A jednak los nie pozwolił jej na utrzymanie tego ulotnego szczęścia i pchnął ją w sam środek bezwzględnego świata, bez pieniędzy i żadnej znanej osoby. Turcja zaprezentowała się w tej powieści jako miejsce wyjątkowe, piękne, ale przy tym niebezpieczne i dzikie, które należy oswoić, by móc się w nim odnaleźć. "Soraya" zasługuje na uwagę, dla samej historii i dla głównej bohaterki, bez której nie poznałabym prawdy o jej świecie.

wtorek, 14 lutego 2017

"Granice zła" Rebecca Griffiths

"Granice zła" Rebecca Griffiths, Tyt. oryg. The Primrose Path, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 400

"A potem pojawiła się krew. Moja krew. To nie było w porządku, prawda? Nie można było na to pozwolić."

Sarah D’Villez ma za sobą trudne doświadczenia. Jako nastolatka została porwana i więziona przez jedenaście dni. Udało jej się uciec, ale mimo wszystko strach wciąż pozostał. Nie pomagał jej też rozgłos jaki zyskała za sprawą mediów. Zamiast uciekać od porywacza została podana mu na tacy - wszędzie pojawiała się jej twarz i informacja, że cudem uciekła z pułapki okrutnego porywacza. I choć miała poczucie, że przecież został pojmany i zamknięty w więzieniu, wciąż czuła jego oddech na karku. Więc gdy po siedemnastu latach dostaje wiadomość, że porywacz został zwolniony, pojawia się pytanie: co teraz?

Sarah to rozsądna kobieta, nie popada w obłęd, nie wyrywa włosów z głowy i nie doprowadza czytelnika do stanu załamania nerwowego niepoważnym podejściem do sprawy. Właściwie to byłam pod wrażeniem jej zdrowego rozsądku, gdy postanowiła, że czas uciekać jak najdalej od szaleńca, który zniszczył jej życie. Nie dając mediom kolejnej sensacji i nie informując nikogo, zmienia wygląd i nazwisko, zaszywając się w niewielkim miasteczku. Przyznaję jej za to kilka dodatkowych punktów, bo rozsądne bohaterki to coś co lubię najbardziej.

Dużym plusem jest też mocno nakreślony wątek psychologiczny prześladowcy. Można się łatwo domyślić, że jest ona raczej z tych bardziej zdeterminowanych i wcale łatwo nie odpuszcza. Dlatego mimo starań Sarah, ten jedzie za nią do walijskiego miasteczka by odzyskać to co utrafił. Nie ujawnia się zbyt często, ale poświęcone mu opisy przedstawiają go w roli naprawdę przerażającego człowieka. To nadaje książce naprawdę świetnego klimatu - nie wiadomo do czego jest zdolny, nie wiadomo jak bardzo jest zdeterminowany i co w ogóle zamierza zrobić.

Nuta niepewności ma w tej historii kluczowe znaczenie. W dodatku autorka zbudowała spore napięcie, które towarzyszyło mi niemal od pierwszej strony, a dynamizm scen rozwijał się z minuty na minutę. Uwielbiam takie powieści, kiedy fabuła swobodnie toczy się do przodu, ale wszystkie niezbędne elementy thrillera wpływają na wyobraźnię czytelnika. To mroczna powieść, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i wskazująca na to, że ludzka natura jest naprawdę mroczna. Do tego wszystkiego dochodzi klimat małej wsi, która miała być schronieniem, a okazała się malowniczym miejscem konfrontacji z demonami przeszłości.

Oczekiwałam powieści, która zatrzyma mnie przy sobie na kilka godzin i właśnie to otrzymałam - dobrze skrojony thriller z elementami kryminału, który miejscami wywoływał dreszcze. Wieś będąca miejscem akcji stanowi idealne tło do pokręconej intrygi, która w finale naprawdę mnie zaskoczyła. Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno nie takiego zakończenia! Jak to jest ponownie trafić na celownik bezwzględnego człowieka, który nie cofnie się przed niczym? Przekonacie się sami!

poniedziałek, 13 lutego 2017

Przedpremierowo: "Pod presją" Michelle Falkoff

"Pod presją" Michelle Falkoff, Tyt. oryg. Pushing Perfect, Wyd. Feeria, Str. 318
PREMIERA: 15 lutego 2017r.

"Nie miałam nic do stracenia. Mogłam przecież spróbować. Włożyłam tabletkę do ust i przełknęłam."

Z Michelle Falkoff miałam przyjemność spotkać się przy lekturze "Playlist for the Dead. Posłuchaj, a zrozumiesz", która przypadła mi do gustu przede wszystkim przez nacisk na trudny temat. Lubię, gdy literatura młodzieżowa niesie ze sobą ważne przesłanie, dlatego Falkoff mocno u mnie zapunktowała. Zdecydowałam się przez to na kolejną powieść, która - po opisie - zapowiadała się nawet jeszcze lepiej.

Temat fabuły jest na czasie, od dawna właściwie. To jakby motyw przewodni z życia wzięty, który pojawia się w filmach, serialach, literaturze: jako przestroga i przypomnienie związanych z tym konsekwencji. Mam tutaj na myśli idealizację wszystkiego dookoła i doskonałość. By to osiągnąć ludzie są zdolni do wielu rzeczy. Główna bohaterka, Kara to wzór doskonałości. Więc gdy pewnego dnia pojawia się nieuzasadniony atak paniki i rujnuje całą jej idealną otoczkę dziewczyna sięga po coś, co uchroni ją przed podobnym przypadkiem. Tabletki. Nowa koleżanka proponuje banalne rozwiązanie, które pomoże Karze zdać egzamin warunkujący dostanie się na ulubione studia. Nie dziwię się wcale, że bohaterka bez żadnego wahania sięga po tabletki. Postrzegana jako ideał w każdym calu sama wpoiła sobie, że właśnie taka jest i nie dopuszczała do siebie głosu rozsądku. Zazwyczaj nie jestem przekonana do tak skrajnych bohaterek, które za nic mają sobie zasady moralne, ale tutaj mamy inny przypadek - sama wciągnęła się w to wszystko, uznając się za wzorzec do naśladowania. I choć Kara robi wielką głupotę, nie da się jej przy tym trochę nie polubić i zrozumieć. Jest zwykłą dziewczyną, szukającą siebie, która chce zdobyć wszystko co najlepsze. W dodatku jej postać jest bardzo wiarygodna, zbliżona do każdego typowego nastolatka i przez to obok jej problemu nie da się przejść obojętnie.

Widać, że autorka rozwija się ze swoim talentem i pracuje nad fabułą. Pierwsza książka była dobra, ale "Pod presją" to inna szkoła jazdy - mocniejszy temat, bardziej wiarygodny, przyziemny, który może posłużyć jako lekcja przestrogi dla wielu czytelników. Być może historia jest trochę wydumana, bo po zażyciu tabletek Kara naraża się szantażyście, który sfotografował cały incydent i grozi teraz wydaniem idealnej dziewczyny przed całą szkołą. Ale to pokazuje jakie konsekwencje niesie ze sobą każda nasza decyzja. Autorka świetnie nakreśliła tutaj wątek psychologiczny głównej bohaterki - jej wewnętrzne rozterki (narracja jest pierwszoosobowa) i powolne zrozumienie, że perfekcja wcale nie jest obowiązkowa. Zaślepienie do tego, by zdobywać wysokie oceny i dostać się do wymarzonej uczelni zmienia ją w robota, który jedynie odbija się od testu do testu i zapomina o całym świecie. Nie ma przyjemności, nie ma radości - jest rozpacz, gdy ocena jest zwykła, taka jak innych. 

Trudny temat został napisany z perspektywy głównej bohaterki, trochę po to, by pokazać zapewne co dzieje się w głowie osoby zaangażowanej w całą tą sytuację, ale myślę, że przede wszystkim dlatego, by temat nie przytłaczał. Jest ważny i warto się przy nim na moment zatrzymać, ale nie możemy zapominać, że wciąż trzymamy w rękach powieść młodzieżową - ma być zatem lekko, przyjemnie i bez żadnej nudy. A tak w rezultacie jest, historia Kary ciekawi, skupia na sobie całą uwagę czytelnika i aż chce się czytać dalej z czystą ciekawością tego, jak zakończy się cała ta przygoda.

Według mnie, "Pod presją" to powieść znacznie lepsza od pierwszej książki autorki. Wątek przewodni jest warty uwagi, ponadczasowy, na którym autorka zbudowała zaskakująco ciekawą fabułę. Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, że główna bohaterka tak naprawdę wcale nie jest taka idealna - czasami irytuje, czasami budzi litość, ale jednak ma się ochotę dać jej szansę. Kariera autorki idzie w naprawdę dobrą stronę i jeśli tak ma wyglądać kolejna jej książka - będę pierwsza w kolejce do przeczytania.

sobota, 11 lutego 2017

"Gracz" Vi Keeland

"Gracz" Vi Keeland, Tyt. oryg. The Baller: A Down and Dirty Football Novel, Wyd. Kobiece, Str. 390

"Jeśli zakochasz się w innej osobie, to znaczy, ze ta, która do tej pory kochałeś, nigdy nie miała być twoja na zawsze."

Powieść erotyczna szturmem wdarła się do grona jednego z najczęściej wybieranych gatunków. Dlatego autorki prześcigają się w co raz to ciekawszych pomysłach na fabułę, a mimo to wciąż nie mogę napisać, by powieści z tego gatunku były dla mnie zaskakujące. Owszem, przeczytałam kilka dobrych erotyków, w których fabuła dość mocno skupiła na sobie moją uwagę, ale wciąż w tym wszystkim wyczuwam schematy (szczególnie grey'owe, dla niewtajemniczonych: "Pięćdziesiąt twarzy Greya"). A mimo to nie poddaje się i szukam dalej z nadzieją na przełom.

Tak trafiłam na powieść Vii Keeland, której twórczość gdzieś mi wcześniej umknęła. Zapoznałam się z opiniami czytelników za granicą i muszę przyznać, że zaskoczyła mnie tak duża ilość pozytywnych, ba! nawet wychwalających opinii. Pomyślałam więc, że coś musi być na rzeczy i sama zaryzykowałam. "Gracz" okazał się dla mnie lekturą wyzwaniem - z jednej strony miałam z tyłu głowy poczucie, że być może będzie to lektura na wzór powieści "Real", która kompletnie nie przypadła mi do gustu i właściwie na chwilę odciągnęła od historii tego typu. Z drugiej jednak strony miałam poczucie, że może faktycznie jest w tej książce coś ciekawego, na co warto zwrócić uwagę.

Dużym plusem jest tutaj fabuła, która ma znaczenie. Prowadzi czytelnika przez historię, która ma sens, ładnie się komponuje z rozwijającą się akcją i tym samym miałam poczucie, że autorka wiedziała co robi pisząc swoją książkę. To ważne, bo wiele książek z tego gatunku skupia się wyłącznie na motywie erotycznym i zapomina, że sens to dość istotna kwestia. Lubię, gdy w fabule przewija się motyw sportu, a nasz główny bohater to zawodnik futbolu - Brody, który wysoko ceni sobie rozgrywki w jakich bierze udział. Poruszam tą kwestię, ponieważ to dość istotny motyw - sportowcy wiedzą jak ważna jest dyscyplina, samokontrola i - nie inaczej! - inteligencja, dlatego jeśli mądrze się to rozegra możemy otrzymać bohatera powieści, sportowca i jednocześnie postać, o której chce się czytać dla samej przyjemności poznania jego osoby. To właśnie udało się Keelend - powołała do życia ciekawe postacie, pewne siebie, takie które wiedzą o co walczyć i nie boją się sięgać po swoje. Podążając ich historią poznałam dość istotne motywy dążenia do własnego szczęścia i wybierania życiowych priorytetów. Bo Brody i Delidah różnią się nastawieniem wobec przyszłości. Więc jak sami widzicie - otrzymałam fabułę, na której zbudowano coś naprawdę sensownego.

Zastanawiam się tylko, czy mogę nazwać "Gracza" rasowym erotykiem. Autorka ma bardzo ciekawy styl, dobrą rękę do kreowania wartych poznania bohaterów i ciekawych scen, ale jest w tym coś jeszcze - nie mówię, że nie ma tutaj schematów, bo są. Pożądanie czasami przyćmiewa logiczne myślenie dwójki bohaterów i miesza im w głowach do tego stopnia, że ma się ochotę potrząsnąć nimi by zaczerpnęli powietrza. Ale z drugiej strony nie jest to takie straszne a sceny erotyczne tak mocno zaznaczone. Czytałam książki z gatunku erotyki, która bardzo mocno balansowała na granicy dobrego smaku a tutaj wszystko jest przemyślane, wyważone i - uwaga! - subtelne. Tym samym otrzymałam bardzo ciekawą i klimatyczną opowieść miłosną, która naprawdę przypadła mi do gustu.

Jeśli mam być szczera, to "Gracz" nie jest książką wybitną. Nie ma w niej nic, co wniosłoby ją na piedestał tego gatunku. Ale jest w niej jednocześnie lekkość wymieszana ze smacznym poczuciem humoru. W czasie lektury mogłam spokojnie liczyć na zabawne sceny, miłosne uniesienia i ciekawe rozwinięcia, więc śmiało mogę napisać - ta książka ma w sobie urok, przez który nie dziwię się, że czytelnicy docenili twórczość Vii Keeland. To idealna książka dla tych, którzy mają dość typowych erotyków - ciekawi, bawi, a może nawet Was wzruszy? Przekonajcie się sami! Ze swojej strony - polecam!

https://pantomasz.pl/gracz-keeland-vi,p409332,c

piątek, 10 lutego 2017

"Ostatnia mila" David Baldacci

"Ostatnia mila" David Baldacci, Tyt. oryg. The Last Mile, Wyd. Dolnośląskie, Str. 400

"Prawdę mówiąc, teraz ból nawet sprawiał przyjemność. Jeśli czujesz ból, to znaczy, że żyjesz. To naturalnie może się zmienić."

Trochę potrwało, zanim pojawił się kolejny tom serii pióra Baldacci'ego, a im bliżej było do dnia premiery, tym bardziej nie mogłam się doczekać lektury. Są takie książki, które idealnie trafiają w nasz gust czytelniczy, a seria z detektywem Amosem Deckerem stanowi mój idealny przykład - coś całkowicie niebanalnego w otoczce dobrego kryminału.
  
Seria ma to do siebie, że można czytać ją śmiało bez znajomości wcześniejszych tomów. To rzecz, którą bardzo cenie, bo nie zawsze mam możliwość rozpoczęcia przygody z danym cyklem od pierwszego tomu. W tym przypadku jednak mi się poszczęściło i cieszę się ogromnie, że podążam pokręconą drogą przygód Amosa dosłownie od pierwszej strony. To jedna z tych serii, po którą będę sięgać w ciemno, kiedy tylko pojawi się wizja kolejnych tomów, bo po prostu nie będę mogła tego przegapić - za nic nie ominę kolejnej dobrej przygody.

Amos Decker trochę przypomina mi Sherlocka Holmsa. Nie jest to kluczowe porównanie, więc nie przywiązujcie do niego wagi. To tylko luźna wizja, która pojawiła się w mojej głowie przy pierwszej części cyklu ("W pułapce umysłu"). Główny bohater, detektyw, to postać o tyle niebanalna, że niemal niemożliwa do zaakceptowania - niemal, bo igra sobie z cienką granicą rzeczywistości, jednak ja w pełni kupuję jego postać. Na skutek urazu z przeszłości dziś nie ma rzeczy o której by zapomniał, myśli krążą w jego umyśle nie mając granic i zagrzewają czytelnika do pobudzenia szarych komórek. To doskonała zabawa - gra warta świeczki, w której na równi prowadzimy własne śledztwo razem z Amosem i opierając się na przebłyskach jego pamięci próbujemy ustalić własny przebieg wydarzeń. Główny bohater jest fantastyczną postacią, zbliża się do czytelnika jak tylko to możliwe i choć nie jest łatwo się z nim utożsamić, bo przecież i charakter i talent ma znacznie powyżej przeciętnej, to nie drwi sobie z pobocznego obserwatora a pomaga mu aktywnie uczestniczyć w śledztwie. Uwielbiam go w całego jego osobie - kreacji, charyzmie, otyłej formie sprawiającej, że wydaje się bardziej ludzki.

Postać detektywa przekonała mnie do siebie już w pierwszym tomie, ale to nie jedyne atuty, którymi posługuje się autor. Potrafi rewelacyjnie kreślić sylwetki swoich bohaterów i pomijając samego Amosa warto na moment zatrzymać się przy głównym podejrzanym, oskarżonym o morderstwo swoich rodziców - Melvinie Marsie. To postać z charakterkiem, która dodaje koloru całej fabule swoją nieufnością i grubiaństwem. Można by pomyśleć, że nikt nie ma ochoty zadawać się z podejrzanym o niesamowicie opornym sposobie bycia, ale prawda jest taka, że zaintrygował mnie swoją postacią. Razem z Amosem zbudowali fantastyczną relację, trochę gruboskórną i do dopracowania pomiędzy nimi, ale przez to bardziej wiarygodną.

Przyznaję, że mocno skupiłam się na postaciach, bo to one najbardziej mnie zaintrygowały. Ale nie chcę przy tym umniejszać fabule, która zasługuje na uwagę w równym stopniu co bohaterowie. Rewelacyjnie zaplanowane śledztwo wprowadza czytelnika w wir ślepych zaułków, pościgów i dynamizmu, bez którego całość nie mogłaby zaistnieć. "Ostatnia mila" ma w sobie wszystko to co powinien zawierać doskonały kryminał wymieszany z nutą sensacji - nieoczekiwane zwroty akcji, intrygującą fabułę i całą masę emocji, od których po prostu nie da się oderwać. Jak dla mnie - to powieść jeszcze lepsza od pierwszego tomu. Polecam!

czwartek, 9 lutego 2017

"Następna dziewczyna" Sam Carrington

"Następna dziewczyna" Sam Carrington, Tyt. oryg. Saving Sophie, Wyd. Amber, Str. 352

"Jej oczy są szeroko otwarte i wilgotne od świeżych łez - na twarzy ma ślady po starych. Otwiera usta lekko, ośmiela się wyszeptać słowa, które wrzeszczą w jej głowie.
- Proszę nie zabijaj mnie."

Dwie przyjaciółki, jak zawsze, zapragnęły zamienić sobotni wieczór w niezapomnianą noc. Nikt jednak nie podejrzewa, że ta noc będzie śmiertelnie niezapomniana dla jednej z nich. Dla drugiej - tragiczna, zapadająca w pamięć do końca życia. 

Nie zliczę ile powstało już powieści opartych na podobnym scenariuszu. Nie mam tutaj oczywiście na myśli schematyczności, a po prostu bezmyślność nastoletnich bohaterek, które niczego nie podejrzewając zadają się z nieznajomymi i tworzą idealne scenariusze do krwawych kryminałów. Jest w tym pewien przekąś, bo jako czytelnik lubię takie historie i mam w głowie przynajmniej pewien pogląd na to co może się wydarzyć, kiedy bez zastanowienia wychodzimy w nieznany świat nocy. 

Główna bohaterka, przykład dziewczyny, która nie spodziewa się najgorszego, w sobotnią noc zostaje przywieziona do domu przez policjantów. Nie pamięta nic z wcześniejszych wydarzeń i tym bardziej nie wie co stało się z jej przyjaciółką. Sophie nie potrafi wyjaśnić, dlaczego zostaje znalezione ciało drugiej dziewczyny. Jednak z każdym kolejnym dniem zaczyna przypominać sobie co raz więcej, a przerażające przebłyski wspomnień przychodzą wtedy, gdy tajemnicze maile. Więc pojawia się oczywiste pytanie - czy tym razem Sophie stała się ofiarą mordercy?

Sophie jest dobrą główną bohaterką. Radzi sobie z całą sytuacją na swój sposób, ale nie historyzuje szczególnie, nie przyprawia o zawrót głowy niepoważnymi decyzjami - po prostu próbuje się jakoś odnaleźć w całej tej sytuacji. Element grozy pojawia się w momencie, gdy odkrywa, że jej życie nie jest bezpieczne. Przebłyski wspomnień są drastyczne i wywołują u czytelnika poczucie niepewności, szczególnie gdy dochodzi do tego wszystkiego jeszcze motyw tajemniczych wiadomości. Jak na dłoni widać, że prześladowca nie ma zdrowej psychiki i sam chce czegoś, co nie do końca zostało sprecyzowane. Więc jak to jest walczyć z osobą chorą psychicznie, która nie cofnie się przed niczym? Jak się okazuje walka ta wymaga wielu prób odwagi i to decyduje o tym jak wypadnie w oczach czytelnika główna bohaterka. 

"Następna dziewczyna" to książka utrzymana w klimacie niepewności, który zapewne miał pobudzić wyobraźnię czytelnika. Na mnie to nie do końca podziałało, bo w połowie historii udało mi się rozgryźć tożsamość mordercy. Nie mogę jednak napisać że książka mnie rozczarowała - klimat jest przyjemny, atmosfera momentami (gdy wymaga tego sytuacja) ciężka a i miejsce na niewielkie momenty zaskoczenia również się znalazło. To dobrze skonstruowana, ciekawa powieść, z gatunku tych niższej klasy kryminałów pomieszanych z thrillerami, które mile zapełniają nasz wolny czas. Jesteście ciekawi kto wygra wyścig ze śmiercią? A może macie ochotę zajrzeć do źródła problemów, zakorzenionego daleko w przeszłości? Sam Carrington spisał się naprawdę dobrze i ja z lektury jestem zadowolona.

środa, 8 lutego 2017

Przedpremierowo: "Zatracenie" Kathryn Taylor

"Zatracenie" Kathryn Taylor, Tyt. oryg. Verloren, Wyd. Akurat, Str. 368
PREMIERA: 15 lutego 2017r.

"Prawda nie zawsze wygląda tak, jak przedstawiają ją gazety. Często jest znacznie bardziej... skomplikowana."

Seria Barwy miłości pojawia się w trzecim tomie już z innymi bohaterami. To dobrze, bo uważam, że historia Grace i Jonathana została zamknięta i nie ma potrzeby rozbudowywać tego wątku. Tym razem w roli głównych bohaterów odnalazła się nowa para - Sophie i Matteo.

Książki pisane przez Kathryn Taylor gościły w mojej biblioteczce nie jeden raz. Przeczytałam wszystkie jej powieści przełożone na język polski i mogę śmiało napisać, że wiem już na co stać autorkę. Dlatego bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że choć seria Barw miłości będzie kontynuowana, to poznamy w niej losy nowych bohaterów. Znacie to poczucie zniechęcenia do serii, którą lubicie, a która zaczyna już ciągnąć się w nieskończoność? Ja niestety znam i cieszę się, że Taylor wie, kiedy trzeba coś przerwać. Dlatego w momencie gdy czytałam przedostatni tom tej serii zakończyłam przygodę z poprzednimi bohaterami i nie miałam zamiaru do nich wracać. Szczególnie, że Grace nie trafiła do grona moich ulubionych bohaterek, bo jej charakter kompletnie mnie nie kupił. To przełożyło się trochę na obawy wobec nowej głównej postaci - Sophie. Pojawiły się w mojej głowie pytania: czy będzie tak samo niekonsekwentna w swoich wyborach jak jej poprzedniczka? Czy też zatraci się w miłości na tyle by stracić poczucie zdrowego myślenia? Na szczęście moje obawy okazały się zbędne, bo Sophie to zdecydowanie bohaterka z wyższej klasy.

Powieść utrzymana jest w schematach typowej powieści erotycznej i tutaj chyba już nic nie da się zrobić. Autorzy tego gatunku uparcie dążą do upodobnienia swoich powieści do Grey'a i zapominają, że pisanie książek daje możliwie nieskończone horyzonty do kreowania fabuły. Nie wiem dlaczego Taylor uparła się na trzymania swoich męskich postaci w bardzo zbliżonej postaci do Grey'a, ale tak niestety jest i to chyba jedyny minus tej powieści, na który chcąc nie chcąc trzeba przymknąć oko. Bo całość jest naprawdę dobra i warta przeczytania. Matteo to człowiek, który nie łatwo pokazuje uczucia i kryje się za maską obojętności. Wiadomo - jedyna Sophie potrafi do niego trafić i krok po kroku próbuje zbudować z nim konkretną relację, jednak im bardziej ona się stara, tym mocniej on się od niej oddala. To ciekawy kierunek w fabule, bo chociaż miałam świadomość, że Matteo skrywa jakiś sekret i właściwie domyślałam się co to może być, świetnie bawiłam się podążając tropem tajemnicy razem z Sophią. Dodało to tej historii pazura, nie skreśliło jej do typowej powiastki z nacechowaniem scen erotycznych, a po prostu zmieniło kierunek i poprowadziło czytelnika przez powieść z subtelnie nakreślonymi zasadami. Bądź co bądź - ustalonymi przez samego Matteo.

Jak na gatunek przystało, jest to przede wszystkim powieść kierowana do pełnoletnich czytelników. Pojawiają się w niej sceny, których zabraknąć nie mogło, ale nie są one szczególnie wyniosłe, nie gorszą, nie balansują na krawędzi. Mogłabym nawet napisać, że autorka trochę się wstrzymała z całym tym erotyzmem w fabule i odpuściła - na szczęście dla czytelnika, który bardziej zaangażował się w nić uczuć powstałą między główny bohaterami niż fizycznym pożądaniem. Wszystko się ładnie zrównoważyło, szczególnie że bohaterowie naprawdę dobrze wypadli w swoich rolach - Sophie to zadziorna kobieta, która wie czego chce i nie boi się zawalczyć o swoje, a Matteo - profesor sztuki - działa na nerwy - ale tak przyjemnie - i powoli odkrywa zakamarki swojej natury.

Podsumowując, "Zatracenie" to chyba najlepsza część serii. Doskonale bawiłam się podczas czytania, nie znalazłam minusów w kreacji głównych bohaterów, ba! nawet ich polubiłam. Jedynie schematyczność trochę dała mi w kość, bo chciałabym w końcu przeczytać o czymś nowym. O ile tutaj akcja rozgrywa się w Rzymie i czytelnik może poczytać trochę o dziełach sztuki, to jest to bardzo skąpo nakreślony wątek, stanowiący jedynie tło dla konkretnych cech gatunku. Dlatego polecam historię nie tylko fanom serii, ale i każdemu kto ma na nią ochotę, bo spokojnie możecie rozpocząć przygodę z tym tomem bez znajomości poprzednich dwóch części.

wtorek, 7 lutego 2017

"Odpowiedz, jeśli mnie słyszysz" Ninni Schulman

"Odpowiedz, jeśli mnie słyszysz" Ninni Schulman, Tyt. oryg. Answer If You Hear Me, Wyd. Amber, Str. 368

"Człowiek potrafi dać sobie radę lepiej, niż mu się wydaje."

Czas polowań. Łosie nie czują się już bezpiecznie. Tylko czy tylko one są zagrożone? A co jeśli dojdzie do planowanej tragedii?

Hagfors to typowe małe miasteczko ze swoją społecznością o ściśle uzgodnionych zasadach. Nie dzieje się w nim nic szczególnego, bo każdy wie jak powinien postępować. Więc dzień polowania na łosie miał być taki jak zawsze - poukładany i uporządkowany w każdym calu. Ściśle wybrana grupa osób, wyposażona w krótkofalówki i strzelby miała tylko zaingerować w populację zwierząt i nie wzbudzać żadnej sensacji. Nikt jednak nie podejrzewał, że dzień ten skończy się tragicznie i rozpocznie wyścig pomiędzy mordercą a mieszkańcami miasteczka.

Przyznaję - pomysł na fabułę całkiem ciekawy. Polowanie zmienia się w śmiertelną tragedię, gdy podczas wyprawy zostaje zabity jeden z uczestników, a pozostali nie chcą przyznać się do oddania strzału. Nikt nie wie kto strzelał, jednak oczywiste jest, że mężczyzna nie żyje. W tym samym czasie czternastoletnia córka zamordowanego ginie bez śladu. Nie wiadomo co tak naprawdę się wydarzyło, wiadome jest tylko jedno - to nie może być przypadek. Dużym plusem jest też świadomość, że krąg podejrzanych zamyka się jedynie w uczestnikach polowania, więc cała fabuła skupia się właśnie na tych osobach i stopniowo przybliża ich postacie. Sama zabawiłam się w typowanie sprawcy i pech chciał, że udało mi się trafić, więc nie spotkało mnie szczególne zaskoczenie w finale, ale zabawa podczas czytania była naprawdę dobra.

Jedynym minusem dla tej historii okazała się postać dziennikarki, Magdaleny, która jak wiem pojawia się we wcześniejszych tomach z serii. Warto byłoby poznać wszystkie książki Ninni Schulman, żeby móc lepiej rozeznać się w rozgrywanych wydarzeniach, nie jest to jednak warunek konieczny. Magdalena jest postacią niesamowicie irytującą, drażniącą, która nie potrafi zrozumieć, że czasami zasady moralne są święte. Swoją postawą postać tej bohaterki zrobiła czarny marketing dziennikarzom. Nie pierwszy raz w kryminałach policja i dziennikarze idą ramię w ramię, a połączenie to zazwyczaj jest najlepsze do tego by jak najszybciej odnaleźć sprawcę. Tym razem jednak Magdalena nie zdobyła mojego uznania i cieszę się, że nie było jej zbyt wiele w fabule.

"Odpowiedz, jeśli mnie słyszysz" to bardziej kobiecy kryminał, na wzór skandynawskich powieści, gdzie prym wiedzie przede wszystkim powieść obyczajowa z domieszką morderstwa. Nie ma tutaj krwawych scen, nie ma też dużego elementu zaskoczenia. To taka powieść do umilenia sobie wieczoru, gdzie w duecie z kubkiem gorącej herbaty będziemy mogli oddać się nieskomplikowanej lekturze. Polecam przede wszystkim fanom historii ciekawych, ale bez dreszczyka emocji, czyli tym, którzy chwalą się słabymi nerwami. Myślę, że ta powieść jest właśnie dla Was - a pozostałym pozostawiam decyzję do podjęcia. Skusicie się?

poniedziałek, 6 lutego 2017

Przedpremierowo: "Straceńcy" Ingar Johnsrud

"Straceńcy" Ingar Johnsrud, Tyt. oryg. Kalypso, Wyd. Otwarte. Str. 504
PREMIERA: 15 lutego 2017r.

"Umysł nie bez powodu się zamyka. Pański mózg jest sprytniejszy od pana."

Klimat skandynawskich kryminałów to niemal klasyka. Przyjęło się, że jeśli dana powieść wywodzi się z Norwegii musi czarować przyciężką, trochę mroczną atmosferą i tajemnicą na pierwszy rzut oka niemożliwą do rozwiązania. Nie da się ukryć - takie historie są najlepsze, więc nic dziwnego, że oczekujemy od nich jak najwięcej. 

Ingar Johnsrud jest autorem, który dopiero stawia pierwsze, odważne kroki w świecie kryminału norweskiego, ale jego kariera zapowiada się naprawdę imponująco. Przede wszystkim dlatego, że autor nie boi się mieszać w schematach i zrywać z przyjętymi założeniami. Odważnie stawia swojego bohatera - Fredrika Beiera - w trudnych dla człowieka sytuacjach i pozwala czytelnikowi obserwować jak stacza się na dno ("Naśladowcy", tom pierwszy) oraz jak z tego dna się odbija ("Straceńcy", drugi tom). Choć robi to powolnie, na drżących nogach, więc jest nadzieja, że Johnsrud dynamicznie rozwinie swojego detektywa. Aż miło pomyśleć, że pojawi się trzeci, być może jeszcze lepszy tom.

Fredrik Beier swoją osobą prezentuje postać bohatera, którego niewiele osób polubi przy pierwszym spotkaniu. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu załamał się totalnie i nie miał motywacji by stanąć na nogi. Kto ma ochotę czytać o detektywie, który zamiast znowu wkroczyć do akcji spadł na samo dno? Na pewno ten, kto zapoznał się z pierwszą częścią i wie, na co stać Beiera. Nie dziwcie się zatem, że miałam szczerą ochotę potrząsnąć nim i przywrócić do działania. To prowadzi natomiast do kolejnego wniosku - Ingar Johnsrud potrafi pisać tak, że czytelnik ma ochotę żyć życiem stworzonych przez niego bohaterów i angażować się w sprawy z nimi związane. Nie bawi się w ładne słówka, nie czaruje tylko pokazuje wydarzenia w surowym świetle feralnych wydarzeń. Autor ma talent, który dopiero się ujawnia i jeśli się nad nim popracuje, kto wie? Może jeszcze nie jeden raz nas zaskoczy.

Fabuła książki początkowo opiera się na powrocie do życia zdruzgotanego Fredrika, którego głównym celem jest wyjście z depresji. To może trochę rozczarować, bo przecież jeśli trzymamy w rękach skandynawski kryminał, oczekujemy, że już od pierwszych stron rzuci nas w wir kryminalnych wydarzeń. Faktycznie, mogłoby tak być, gdyby nie sam tragizm głównego bohatera. Jego cierpienie jest niemal namacalne, więc nietaktem byłoby wymagać od niego zatopienie żalu w rozgrzebywaniu zwłok. Ale gdy w tym samym czasie jego partnerka Kafa Iqbal odkrywa cztery ciała w różnych dzielnicach Oslo i wydaje się, że to nie koniec morderstw wszyscy liczą, że to Beier rozwiąże zagadkę. A tajemnica - przyznaję - jest całkiem dobrze dopracowana, na tyle, że niemal do samego końca nie wiedziałam jak to wszystko się zakończy.

Powieść "Straceńcy" ma w sobie potencjał serii, która skupi na sobie uwagę wielu czytelników. Dobrze napisana, dopracowana w najważniejszych szczegółach, intrygująca i zaskakująca na koniec. Czy można chcieć czegoś więcej? Nie wówczas, gdy życie głównego detektywa wydaje się absorbować niemal całą uwagę czytelnika. Polecam jednak wrócić do pierwszego tomu, warto poznać Beiera z każdej strony, bo czuję, że jeszcze nie jeden raz nas zaskoczy.